Przekleństwo sentymentu

Powrót serii "Broken Sword" to bardzo miły prezent dla fanów klasycznych przygodówek. Ale idealny nie jest.
Każdy, kto grał w gry w latach 90., musi znać tę fantastyczną serię gier o przygodach George'a Stobbarta i Nicole Collard. Dwie części, które ukazały się kolejno w latach 1996 i 1997, to typowe dwuwymiarowe przygodówki oparte na schemacie "wskaż i kliknij". Po części drugiej, czyli "Smoking Mirror", twórcy postanowili zainwestować w trójwymiar, czego efektem były odsłony "The Sleeping Dragon" i "Angel of Death". Wciąż całkiem niezłe, ale pozbawione uroku i czaru poprzedniczek.



Studio Revolution Software zamilkło na kilka lat, aż w końcu wypuściło zremasterowane "Shadow of the Templars" i "Smoking Mirror". To najwyraźniej stało się powodem odpalenia kampanii na Kickstarterze, która to miała sfinansować "The Serpent's Curse". George i Nico mieli powrócić w klimacie klasycznego 2D, zagadek w starym stylu i przede wszystkim – fajnej, lekkiej historyjki ze spiskowym szlifem.

I "The Serpent's Curse" takie właśnie jest. Mało tego, gra sprawi, że każdy fan starych przygodówek zawyje z zachwytu. Tła lokacji wykonane są przepięknie, a mechanika gry wygląda, jakby żywcem wyjęto ją z lat 90. Problem tylko w tym, że w produkcji Revolution Software znalazło się kilka rzeczy, które pokazują, w jakich żyjemy czasach. A nie są one idealne.



Weteranów gier przygodowych na pewno rozbawi dość absurdalna opcja tutoriala. Twórcy uznali, że w grze, w której wszystko sprowadza się do wykorzystania mózgu i wykonywania poleceń według schematu "wskaż i kliknij", trzeba jeszcze pokazać, co wskazujemy i co klikamy... Ale to uwaga na marginesie. Znacznie poważniejszym problemem "The Serpent's Curse" jest... prostota.



Wszyscy, którzy zagrywali się w stare tytuły, pamiętają na pewno legendarną już zagadkę z kozą w pierwszej części "Broken Sword". Albo wyjątkowo wymagający szyfr w pierwszej części "Gabriela Knighta". Jeśli ktoś liczy, że "The Serpent's Curse" też będzie wyciskał ostatnie soki ze zwojów mózgowych, srogo się zawiedzie. Co prawda jest kilka zagadek opartych na wymierzeniu czynności w odpowiednim czasie, powraca niesławna koza (i to kilka razy!), ale ogólny poziom zagadek nie jest zbyt wysoki.



W rozwiązywaniu łamigłówek pomaga w dodatku system podpowiedzi. Możemy pożegnać się z czasami, kiedy to jedynym sposobem na wyjście z jakiegoś fragmentu ciężkiej przygodówki było zasięgnięcie rady kolegi. Teraz tzw. "solucji" nie trzeba nawet szukać na internecie. Dobrotliwe Revolution Software umieściło podpowiedzi w grze. Gdy tylko pojawi się problem, wystarczy kilka kliknięć, by otrzymać rozwiązanie zagadki.



Wbrew pozorom nie jest to taki zły pomysł. Nie wszyscy grają w przygodówki po to, by stawiać wyzwania dla swojego mózgu, niektórzy preferują historię. O ile więc samo umieszczenie podpowiedzi jest niejako znakiem czasu, sama implementacja nie jest zła. Poza tym – nikt nie każe nam zaglądać w tę opcję.

Jeśli chodzi o fabułę – poprowadzona jest dość nierówno. "The Serpent's Curse" została wydana jako dwa epizody i niestety daje się to boleśnie odczuć, gdy gramy już w pełną wersję gry. Niewiele bowiem dzieje się po piorunującym wstępie, w którym ginie właściciel pewnej galerii i skradziony zostaje obraz powiązany z chrześcijańską gnozą i Katarami. Pierwsze godziny nowego "Broken Sworda" zajmuje mozolne przedstawienie historii, która – ze względu na rozbicie na epizody – posiada tak naprawdę dwa punkty kulminacyjne. Awantura, w środku której znaleźli się George i Nico jest oczywiście potraktowana z przymrużeniem oka i odpowiednią dawką absurdu (postać Shearsa). Niestety akcenty komediowe nie są tak wysokich lotów jak w starych produkcjach Revolution Software. Królem sucharów jest George, którego żarty przyprawiają o lekki ból głowy.



"The Serpent's Curse" od samego początku zdaje się mówić, że jest produktem przeznaczonym nie tylko dla fanów serii, ale i dla nowych graczy. Problem w tym, że nie przewidziano w grze wyjaśnień na temat tego, kim jest George, dlaczego wszyscy znają się od dawna (sierżant Moue, małżeństwo Hendersonów) i jaka właściwie jest relacja pomiędzy George'em a Nico. Bez znajomości starych "Broken Swordów" nie wychwycimy tu dość sporej liczby smaczków, które wymagają pewnej znajomości całej serii. Nie oznacza to, że gra jest niezrozumiała, ale nowicjuszom przepada nieco gagów. Nowi gracze nie zrozumieją na przykład, dlaczego gdy nasi bohaterowie trafiają do Londynu, pomiędzy kominami elektrowni Battersea unosi się świnka. Starzy wyjadacze przyklasną na to z zachwytu.



Wizualnie "The Serpent's Curse" porywa i nie porywa. Tła wykonane są fantastycznie i z ogromną dbałością o detale i kompozycję. Nieco gorzej sprawa przedstawia się z trójwymiarowymi postaciami wykonanymi w technice cel-shadingu. Same w sobie są niezłe, ale gdy przyjdzie pora na bardziej skomplikowaną animację, ich czar pryska.

"Broken Sword 5: The Serpent's Curse" to gra niezła, ale nieco przytłoczona próbami kompromisu. Z jednej strony jest świetną pożywką dla fanów serii, z drugiej – te same osoby będą marudzić na niski poziom trudności i ciężkawe dowcipy. Nowicjusze zaś zagubią się w gąszczu wprowadzanych epizodycznie postaci. Zagrać warto, ale szału nie ma.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones